Z zasady nie chodzę na koncerty (i tutaj ten post powinnien sie zakończyc). Slucham dużo muzyki i nie tylko w samochodzie.Nasłuchałem sie ostatnio nowej płyty Trentemollera (wszystkie sa zajebiste swoja drogą), dowiedziałem się że bedzie grał w Madrycie, mieszkam blisko więc pojechałem (zobaczyłem światło wiec przyszedłem). Co zastałem na miejscu:
- to że w Madrycie nie da się kurwa zaparkować auta nawet w nocy, już pomijam fakt że to nawet nie było centrum...trzeba jeździć i jeździć i szukać i szukać. Nic nowego ale wkurwia za każdym razem.
- po odczekaniu swojego w kolejce (znów nic nowego ale wkurwia za każdym razem, no chyba że jest się pijanym i nie samemu...ja byłem trzeźwy i sam), zakupiłem jego wcześniejsza płytę na winylu (co było fatalnym błędem bo później musiałem z tą płytą kisić w tłumie)
- kto zna ostatnią płytę Trentemollera to wie że jest to płyta bardzo "uduchowiona" (jest takie słowo), w porównaniu do jego wczesnej twórczości (techno techno) tutaj są gitary jest śpiew i nutka cold wave...ale też sporo dobrego bitu. Wiec jest klimat, są światła....zaczyna się koncert...grupka 3 osób która stoi przede mną ogląda śmieszne wideo z kotami na telefonie, osoba po mojej prawej rozmawia na whatsappie (koncert już trwa)....gość z kobitą po mojej lewej robi sobie selfie z flaszem jebiąc mi po oczach, nikt ale to kurwa nikt nie jest zainteresowny tym co dzieje sie na scenie. Kiedy zaczyna sie utwór "Complicated" dziewczyna obok wyciąga telefon w góre z odpalonym shazamem i nie jest jedyną osobą tego wieczoru którą za pomocą tej wspaniałej apki (to nie żart) próbuje dojść do tego na jakim koncercie jest i jak się nazywa wykonawca czy utwór. Zenada.
- Uciekłem, dosłuchałem do końca, posmutniałem tak na serio. Jadąc do domu puściłem sobie hiszpańskie Radio 3 (głównie po to żeby nie słyszeć wyjących łożysk). Tak sie akurat złożyło że Pan prowadzący puszczał stare ambienty Aphex Twin....i doznałem tej nocy bardziej niż na koncercie. Potem siedziałem w samochodzie przed domem jakieś 30 min żeby dosłuchać audycji do końca.
- to że w Madrycie nie da się kurwa zaparkować auta nawet w nocy, już pomijam fakt że to nawet nie było centrum...trzeba jeździć i jeździć i szukać i szukać. Nic nowego ale wkurwia za każdym razem.
- po odczekaniu swojego w kolejce (znów nic nowego ale wkurwia za każdym razem, no chyba że jest się pijanym i nie samemu...ja byłem trzeźwy i sam), zakupiłem jego wcześniejsza płytę na winylu (co było fatalnym błędem bo później musiałem z tą płytą kisić w tłumie)
- kto zna ostatnią płytę Trentemollera to wie że jest to płyta bardzo "uduchowiona" (jest takie słowo), w porównaniu do jego wczesnej twórczości (techno techno) tutaj są gitary jest śpiew i nutka cold wave...ale też sporo dobrego bitu. Wiec jest klimat, są światła....zaczyna się koncert...grupka 3 osób która stoi przede mną ogląda śmieszne wideo z kotami na telefonie, osoba po mojej prawej rozmawia na whatsappie (koncert już trwa)....gość z kobitą po mojej lewej robi sobie selfie z flaszem jebiąc mi po oczach, nikt ale to kurwa nikt nie jest zainteresowny tym co dzieje sie na scenie. Kiedy zaczyna sie utwór "Complicated" dziewczyna obok wyciąga telefon w góre z odpalonym shazamem i nie jest jedyną osobą tego wieczoru którą za pomocą tej wspaniałej apki (to nie żart) próbuje dojść do tego na jakim koncercie jest i jak się nazywa wykonawca czy utwór. Zenada.
- Uciekłem, dosłuchałem do końca, posmutniałem tak na serio. Jadąc do domu puściłem sobie hiszpańskie Radio 3 (głównie po to żeby nie słyszeć wyjących łożysk). Tak sie akurat złożyło że Pan prowadzący puszczał stare ambienty Aphex Twin....i doznałem tej nocy bardziej niż na koncercie. Potem siedziałem w samochodzie przed domem jakieś 30 min żeby dosłuchać audycji do końca.