piątek, 11 kwietnia 2008

No...3 miesiące bez posta na blogu. Człowiek czuje się jakoś tak lżej.Zrobiło się ciepło, dalej zapierdalam w pracy na łikendy kiedy inni się bawią, nie skończyłem do tej pory studiów oraz nie wysłałem jeszcze pitu, nie dorobiłem się fortuny, nie kupiłem domu, dalej pedałuje na rowerze, często spędzam noce w knajpie (jak nie pracuje oczywiście), nie chodze do kościoła, jestem miły dla klientów (od niektórych dostaje nawet listy), dalej nie stać mnie na wyjazd do Nowego Jorku, nic nie złamałem ani nie przeszedłem żadnej choroby od ostatniego posta, kot domowy jest o wiele większy i nauczyłem go aportować (ale tylko reklamówki z avity), planuje całą wiosnę spędzić z sąsiadem na balkonie pijąc piwo, paląc papierosy i oglądając samoloty, mam internet w mieszkaniu z czego wcale sie nie ciesze, nie ożeniłem się i nie planuje już chyba nigdy, dalej mam telefon komórkowy a nie chce go mieć...
chce wyjechać bo się nudze w tym mieście i jestem pod wrażeniem ludzi którzy zakładają rodziny i żyją całe życie w jednym miejscu...
kłaniam się

piątek, 4 stycznia 2008

IAN

"Więc tak już będzie – duma zniszczyła miłość
Co kiedyś było niewinnością, przekręciło się
Wisi nade mną chmura i znaczy każdy mój ruch
A głęboko w mej pamięci coś, co kiedyś było miłością

Jak dobrze zrozumiałem, że pragnąłem czasu
We właściwych proporcjach, starałem się go szukać
Przez chwilę zdawało mi się, że odnalazłem drogę
I gdy odkryłem przeznaczenie – ujrzałem że mi się wymyka"

"Egzystowanie? Czym ono jest?
Żyję najlepiej jak potrafię
Przeszłość jest częścią mojej przyszłości
Teraźniejszość wymyka się spod kontroli"

Houlihan

Nie wiem w sumie bo dobrze tego filmu nie pamietam...miał w tytule słowo samobójstwo i opowiadał o przewrotnym życiu pewnego słynnego ( dopiero po śmierci) pisarza z miasta planety Nowy Jork. Żył swobodnie, spotykał się z wieloma znajomymi którzy z czasem stali sie także sławnymi pisarzami a nastepnie wpadali w alkoholizm, podróżowali stopem, mordowali swoje żony... łaczył ich jazz lat 50 tych, alkohol, luzne marynarki i pisanie. I tak poeta nie dbajac o prace, pieniądze, ubezpieczenie itp. wiedzie żywot wolnego człowieka w dużym amerykańskim mieście. Pewnego razu się zakochuje. Poznaje zajebista kobietę z małego domku gdzies w jednej z tych potężnych dzielnic przedmieść miasta Nowy Jork (nie wiem czy to Queens czy Staten Island...a może Hoboken?). Wprawdzie zamieszkuje ona ze swoja dobrą przyjaciółką i obydwie ciężko pracują (chyba bo tego też nie pamietam)...Domek mieści się na małej uliczce gdzie wszystko jak to na przedmiesciach wygląda bliźniaczo... te same ogródki, te same samochody i w zasadzie ludzie też jacyś tacy podobni...Pisarz często ląduje u niej na noc... Kobieta ma depresje... On za to twardy nowojorczyk nie...ale do najszczęsliwszych tez nie należy.Jakoś razem dobrze im się współpracuje...dziwne.Przychodzi i zima i święta... Pisarz zostaje zaproszony przez kobiete do małego domu na wigilię. Zaprasza pisarza bo ma tą noc spędzić sama (przyjaciółka wychodzi na wigilie do świezo poznanego mężczyzny)... Pisarz obiecuje że będzie wieczorem i spędza najlepsze swięta swojego życia...będa pić portłajna i słuchać Charliego Parkera...obiecuje że nie zostawi jej samej.Niestety sprawa się dość komplikuje kiedy idąc na ową wigilię spotyka swojego kolege pisarza (tego co żone zastrzelił) przed jedną z brooklynskych knajp i ulega namowie wypicia z nim szybkiej kolejki która to przeradza się w ostre picie....pojawiają się kobiety etc etc...Pijany pisarz około 4 nad ranem uświadamia sobie że obiecał ta noc swojej kochanej i powinnien byc u niej dobre kilak godzin temu...zrywa się i wybiega na ulice po czym około 5 rano dociera do (świątecznie oświetlonego) domku. Drzwi otwiera zapłakana przyjaciółka kobiety i informuje pisarza iż jego luba popełniła samobójstwo kilka godzin temu...czekała.I tu z tego co pamiętam kamera unosi się do góry i pokazuje nam pisarza który wybiega na oświetloną księżycem uliczkę przed domem...podbiega do pierwszego lepszego samochodu, wybija szybe, odpala silnik i odjeżdża...opuszcza miasto.Dalej pokazuje się infromacja mówiąca nam że nigdy po tym incydencie do Nowego Jorku nie wrócił...spotkał innego pisarza (tego od skrzynki demona) i razem podróżowali po Stanach pomalowanym szkolnym autobusem...nasz pisarz został kierowca który był w stanie prowadzic na benzydrynie (tak to się pisze?) nawet po 4 dni... prawie z nikim nie rozmawiał...umarł w Meksyku zamarzając noca na torach...został okrzyknięty jednym z największych pisarzy pokolenia beatników.